Trudno tak razem być….

O otwieraniu serca, traumie relacyjnej i trudnej drodze bliskich relacji.

Ostatnio trafiłam (w pewnej mądrej książce) na rozdział zatytułowany “rodzina jako twoja praktyka duchowa”. Piękna kobieta, która ją napisała dobrze wie, że duchowość to nie (albo z pewnością nie tylko) samotnicza praktyka pod okiem nominowanego guru, nie tylko życie monastyczne, a nawet nie sama medytacja czy modlitwa, nie pielgrzymki i rytuały.

Duchowość kwitnie pośród życia codziennego i w naszych najbliższych związkach.

Duchowość realizuje się poprzez życie w rodzinie (jeśli ją mamy, jeśli nie – jest mnóstwo innych sposobów / poza tym rodziną może być grupa przyjaciół, wspólnota etc).

To kobiece ujęcie sprawy pasuje mi bardzo.

Doświadczenie moje, moich przyjaciół i wielu, wielu osób z którymi pracowałam pokazuje, że tak, jest to możliwe (choć niełatwe:).

Nie tylko możliwe, ale nawet bardzo potrzebne.

Bo gdy spojrzymy na naszą rodzinę czy na nasz związek jako na optymalne miejsce praktyki duchowej i potencjał do naszego (nas wszystkich) przebudzenia to ta optyka wyposaża nas w perspektywę nadziei i w poczucie sensu.

Dlaczego jest to tak trudna ścieżka?

Bardzo wielu z nas wchodzi w bliski związek niosąc w sobie (świadomie lub nie) zranienia relacyjne z poprzednich etapów życia. A żadne z nich nie są chyba tak bolesne jak te wczesne, kiedy byliśmy w 100% zależnymi od naszych opiekunów dziećmi.

To byly nasze najbliższe związki.

I, w całkowicie naturalny sposób, to, jak w nich było wnosimy w późniejsze relacje.

Nie jest to jednak zła wiadomość.

Kiedy uświadomimy sobie o co tak naprawdę chodzi w kłótniach z partnerem/partnerką (w problemach z dziećmi etc) mamy szansę na zajęcie się naszymi zranieniami i – przynajmniej częsciowe – uzdrowienie ich.

Ale związek nie do tego służy (choć jest pomocny).

Przede wszystkim my sami (czasami z pomocą dobrego terapeuty) potrzebujemy wziąć odpowiedzialność za nasze uczucia, stany, potrzeby i pragnienia.

Poznać siebie w kontekście swojej historii i zrozumieć co my wnosimy do związku / rodziny (zarówno skarby, jak i problemy:).

Aby to było możliwe potrzebujemy uwolnić się od ciężaru poczucia winy (to moja wina, coś jest ze mną nie tak, jestem wybrakowany/a).

Nie, to nie Twoja wina.

To było w gestii dorosłych, którzy byli zbyt zaabsorbowani swoimi problemami, by widzieć, słyszeć i otaczać właściwą opieką Ciebie jako dziecko.

Więc nie jest Twoją winą, że teraz nie do końca widzisz i słyszysz bliską osobę.

I że wybrałeś osobę, z którą przeżywasz na nowo dramat bycia niewidzianym/ą, niesłyszaną/ym.

Tak się nieświadomie dobieramy, żeby wskrzesić to, co nas najbardziej boli, to, co najlepiej znamy.

W tym jest szansa uzdrowienia…

Twoja odpowiedzialność dotyczy Twojego życia teraz, nie wtedy. Wzięcia w posiadanie wszystkich swoich zarnień, niezaspokojonych potrzeb, wszelkich pojawiających się uczuć…i uznanie ich, przyjęcie danie im miejsca w sobie oraz czułej, kochającej uwagi.

Bez tego w związku powstaje ciągła, dewatująca gra projekcji, w której nie ma ani wygranych, ani nie ma wyjścia.

Jedyną drogą wyjścia jest zejście w dół, głebiej: do serca, do ciała, do trzewi.

Na poziomie intelektualnych argumentów nie ma autentycznego spotkania.

Jest ono możliwe tylko w otwarciu serca – najpierw na siebie i swoje cierpienie z przeszłości, potem na partnera.

Im bardziej otwieramy serce, tym bardziej siebie i naszą relację uzdrawiamy.

Ale tak, to boli.

Bo żeby popłynęła miłość najpierw cały ten lęk, złość, bezradność, ból musi wypłynąć.

Jeśli sami się tym nie zajmiemy w sobie będziemy “wyrzucać” to – nieświadomie – na partnera (lub/i dzieci).

Uczynimy ze związku naczynie na nasze nieprzyjęte uczucia i niezaspokojone potrzeby.

Bedziemy żyć w nierealnym świecie, bez żywego kontaktu z drugą osobą.

Gdy zajmiemy się swoim uzdrowieniem, z czasem będziemy w stanie naprawdę widzieć drugiego: w jego wspaniałości i nędzy, w całym jego człowieczeństwie.

Wybaczymy sobie, wybaczymy jemu.

Przyjmiemy siebie – ze wszystkim, co w nas jest i będziemy w stanie przyjąć drugą osobę.

Ruch otwierania serca wydaje mi się być najważniejszym ruchem w tej dynamice.

Z ❤

foto Asleigh, thanx

Leave a comment